- Przepraszam. Ty jesteś ekspertem. O czym się rozmawia po... kochaniu? uciekną. Oderwała wargi od ust Bryce'a i odsunęła się. Wtedy spostrzegł łzy w jej ciemnych oczach. Tego się nie spodziewał, ale z drugiej strony Alexandra zawsze była Powiedział to z taką dezaprobatą. Jak śmiał? Co w niej było aż tak odpychającego? Była osobą poważaną, liczącą się w mieście. Dojrzałą i odpowiedzialną. Czy mógłby powiedzieć to samo o sobie? Uganiał się po ulicach z pistoletem w - szepnął - bo nie wstaniesz jutro na poranną mszę. - Zrezygnować z posady. Po tym, jak was zobaczyłam dziś rano, nie mogę stały napływ pieniędzy do kasy. - Długi ten objazd? rezydencjach dostawała większe lub mniejsze kwatery, zależnie od rozmiarów domu. Jakoś Lucyferem i obie panie Delacroix miały szczęście, że udało im się wymknąć z jego szponów. - Chyba skłamałam. - Nie jestem jedną z twoich uczennic. Polecił Lily, by przez najbliższych sześć godzin siedziała przy „krewniaku”, budziła go co dwie godziny, jeśli zaśnie, i dzwoniła, gdyby coś ją zaniepokoiło. Potem szybko wyszedł.
Zobaczyła swoje odbicie w bocznym lusterku. Spoglądały na nią pełne smutku Bandeaux leżał na biurku, ręce zwisały po bokach, na grubym białym dywanie zebrała się ciemna kałuża krwi. Policjant w rękawiczkach ostrożnie wyjął spod prawej ręki ofiary coś, co wyglądało jak scyzoryk. Ostrze było ciemne od zaschniętej krwi. - Chryste - wyszeptała Morrisette. Kryminolodzy dokonali wstępnych oględzin i sporządzili notatki, a fotografowie i kamerzysta obfotografowali miejsce zdarzenia. Rysownik sporządził szkic, który mógł się przydać w dalszym postępowaniu lub w sądzie, gdyby okazało się, że popełniono morderstwo. Teraz cała ekipa rozpoczęła dokładne profesjonalne poszukiwania i zbieranie dowodów. - Podciął sobie żyły? - zapytał Reed. Długopisem podciągnął rękaw ofiary, odsłaniając paskudne nacięcia na przedramieniu. Morrisette wyraźnie pobladła. - Tak mi się wydaje, ale nie jestem koronerem - powiedział fotograf. Reed rozejrzał się po pokoju i odnotował, że drzwi na werandę są otwarte, żaluzje zaciągnięte, a na dywanie widać ślady po odkurzaczu. - Wciąż nie wierzysz w samobójstwo? - Reed zapytał Morrisette, a ta wolno potrząsnęła głową i cmoknęła. - Po prostu uważam, że to nie w jego stylu. Wkrótce przybył lekarz. Gerald St. Claire, obcesowy, niski, łysiejący mężczyzna dobiegał już siedemdziesiątki, ale wciąż był sprawny; resztki białych włosów przycinał krótko, zyskując wygląd - jak to określiła Sylvie - supermodnej szczoteczki do zębów. - Nikt niczego nie ruszał? - zapytał jak zawsze. - Nie, czekaliśmy na pana - automatycznie odpowiedziała Diane Moses. Zawsze padały te słowa. Byli zmuszeni razem pracować i gładko wymieniali zawodowe uprzejmości, ale nie przepadali za sobą. - Właśnie dokonaliśmy wstępnych oględzin, aby zorientować się w sytuacji. Kiedy zrobi pan swoją robotę, rozniesiemy to miejsce na strzępy. - Jak zwykle była sarkastyczna. Dowodziła tutaj i była tego świadoma. Apodyktyczna, bystra Murzynka nie cackała się z ludźmi. Nawet z St. Clairem. Spojrzał na nią chłodno i natychmiast odwzajemniła spojrzenie. - Na pierwszy rzut oka wygląda to na samobójstwo. - Niemożliwe - mruknęła Sylvie. Piętrzące się dowody nie zdołały jej przekonać. Przesunęła ciemne okulary na czubek głowy, jeszcze bardziej strosząc włosy. - Może miał kłopoty finansowe - zasugerował Reed. - Wiemy przecież, że jego małżeństwo się rozsypało. - Bandeaux był zbyt zakochany w sobie, żeby się tak pociąć - upierała się Sylvie. - Mówiłam ci, że trochę o nim wiem, pamiętasz? Przystojny skurczybyk, nie? - Westchnęła, patrząc na silną szczękę, wysokie czoło i niewidzące brązowe oczy. - Szkoda. - Więc uważasz, że został zamordowany? - zapytał Reed. Morrisette skinęła głową, przygryzając wargi. - Mogę się założyć. Niewiele osób w tym mieście będzie po nim płakać. - Podniosła szczupłe ramię zmarłego. - Jedno jest pewne, nikt nie miał tylu wrogów co Josh. - Znaleźliśmy list pożegnalny - powiedział jeden z policjantów. - Jest w drukarce, o tutaj. - Wskazał na szafkę za biurkiem. Reed rzucił okiem na list, nie dotykając. Znikąd pomocy. były zamknięte, ale kiedy pchnął wiekowe deski, uchyliły się i zobaczył wewnętrzny – Jestem! Będę miała dziecko! – Bo w przeszłości nie raz i nie dwa ratowałem twój czarny tyłek z opałów. To prawda. – Mam adres – mruknął. Muzyka szumi mi w uszach. Przekładam kolejne strony, moje palce przyspieszają bieg – Żartujesz? A co to ma wspólnego z całą sprawą? Myślisz, że twój martwy brat też Bentzowi brakowało powietrza, noga bolała niemiłosiernie, gdy w końcu zatrzymał się I to bardzo nie tak. – Chory sposób, by mnie poinformować, że, być może, moja pierwsza żona żyje. zmarszczki. Wielkie dłonie obracały kruchą czarkę. Udało mu się znaleźć Yolandę Salazar. I to niejedną. – Cholera. Zadzwonił do niej. I nic. mówisz, huczy mi w głowie i rozdziera serce na strzępy.
©2019 ta-dzialac.konskowola.pl - Split Template by One Page Love